Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.
—   108   —

— Czyżby? — szepnął.
— Czardasza, grają, wojewodzicu! — wykrzyknął chłopak radośnie. — Gdzieś w pobliżu grają czardasza!
— Już i Górka nie mógł wątpić. W powietrzu rozbrzmiewały dość odległe, lecz wyraźne dźwięki ulubionego, narodowego madziarskiego tańca.
— Hulają tu gdzieś w pobliżu! — wymówił. — Ale, kto? A nuż niepewni ludzie?
— Jedźmy w stronę tej muzyki! — oświadczył Jaśko. — Jeno ostrożnie! A później zbadamy, kto się zabawia, o tak późnej porze!
Niby za najlepszym przewodnikiem, jęli teraz dążyć w kierunku tajemniczej muzyki. Skręcili w las, między drzewa i rychło dotarli do początku jakiejś polanki. Na przeciwległym końcu tej polanki, widać było dużą chatę, a koło niej konie, pojazdy i licznych, uzbrojonych kręcących się ludzi.
Z chaty dobiegały wesołe tony czardasza, raz po raz przerywane głośnemi okrzykami:
Elien! Niechaj żyje!
Górka i Jaśko wpijali się zdziwieni, w ten obraz.
— Cóż to być może?
— Chyba nie zbóje! — pierwszy jął rozważać wojewodzic. — Nie kryją się i stoją tam bogate karoce. Raczej któryś magnat, podróżując nocą, wesoło czas spędza, bo do zajazdu podobna ta chata. Tylko, czemu dokoła niej tylu uzbrojonych ludzi? Prawie oddział wojska... Jakby jej strzegli od napaści i do środka nie wpuszczali nikogo.
— Słusznie rzekliście, wojewodzicu! — powtórzył chłopak. Ale, dla nas lepiej! Jeśli w tym zajeździe znaj-