— Prezentuję wam, wojewodzica Górkę, mego z Polski najlepszego przyjaciela! Nie wahał się, mimo wszelkich przeszkód tu przybyć, by mnie zapewnić nie tylko o swej pomocy, ale i licznej polskiej szlachty. Wiem, jakie papiery mi wiezie... Chwilowo pomoc ta zbyteczna, lecz w przyszłości wielce przydać się może. Dla tego, kocham cię Górka, niczem brata i musisz mi towarzyszyć do Siedmiogrodu...
— Kiedy, książę... — począł wojewodzic, pragnąc odrazu przystąpić do sprawy, jaka go zaprzątała najwięcej.
— Siadajże, podle mnie! — pociągnął go Gabor w stronę stołu. — Siadaj i wychyl z nami kubek wina. A to — powiódł wzrokiem po obecnych — najlepsi moi towarzysze i rychło śród nich posiądziesz druhów... Panowie Thelegdy, Töroki, Szent Iwani, Mauriszy... — wymieniał głośne na Węgrzech i w Siedmiogrodzie nazwiska.
Górka kiwał im tylko uprzejmie głową, lecz nawet nie rozróżniał nazwisk. Wszak tam, w podziemiach męczyły się Ilona i Maryjka, a blednące niebo wskazywało na zbliżający się świt.
Jego widoczne zmięszanie nie mogło ujść uwagi Gabora.
— Czemuż nie siadasz? — zapytał. — Domyślam się, że niejedna przygoda musiała spotkać cię w drodze, bo kontusz masz podarty i pomięty — teraz dopiero spostrzegł zniszczone w czasie walki w podziemiach ubranie Górki — a nawet brakuje ci karabeli. Doniesiono mi również, żeś przybył z pacholikiem na jednym koniu. Cóż to oznacza? Czyżby moi wrogowie ośmielili się napaść, na ciebie? — dodał z niepokojem.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.
— 113 —