Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.
—   118   —

tera, był im wszystkim bliski, hrabina Nadasdy warta najgorszej kaźni.
— Do Czeithe... Do Czeithe... — rozległy się pomruki i trzaskanie pałaszami. — Niemasz chwili do stracenia!
Tedy, widział Górka, wszędy oczy, utkwione weń ze szczerą przyjaźnią.
— Dajcie mi jeno karabelę — krzyknął — a wskażę wam najbliższą drogę!
Książę Gabor, który stał teraz wsparty o stół i ciężko oddychał, spojrzał na wojewodzica, jakby z niemą prośbą o przebaczenie, i wymówił powoli:
— Nie wiń mnie i nie miej do mnie żalu! To, coś mówił, było tak straszliwe, iż wprost nie mieściło mi się w głowie! Wszak ona z rodu Batorych... Ale, nadal wątpić nie mogę! I klnę się, na Św. Stefana — dodał nagle z groźnym błyskiem we wzroku — że lepiej dla niej będzie, jeśli moja dłoń wymierzy sprawiedliwość, niźli miałaby ją pochwycić za włosy brudna łapa kata!

Rozdział VIII.
SPOTKANIE.

Świtało już prawie, kiedy wyruszono z karczmy. Najprzód, jako straż przednia, jechało kilku żołnierzy, dalej książę Gabor, tuż obok niego Górka i Feroczy. Później madziarscy panowie. Za niemi oddział muszkieterów w liczbie kilkudziesięciu. Do nich przyłączył się i Jasiek.
Górka, uzbrojony i na koniu, którego mu pożyczył książę, nie czuł już do Gabora żalu. Pojmował, co się w duszy jego działo i jak przykrem mu było wykry-