Hermansthal zbliżał się, nie podejrzewając zasadzki. Oddział Batorego znakomicie schowany był w lesie i nawet konie nie parskały, jakby wiedząc, że nie wolno im zdradzić swej obecności.
Gabor szybko zmierzył okiem siły przeciwnika. Graf nadciągał w sile kilkunastu rajtarów, on zaś liczył, prócz szlachty, pięćdziesięciu znakomicie uzbrojonych muszkieterów. Nie trudną sprawą, w podobnych warunkach było uzyskać zwycięstwo, tem więcej, że austryjak jechał nieprzygotowany na napaść i nie sądził, że poza drzewami ukrywa się przeciwnik.
Książę, z różnych względów, nie zamierzał staczać bitwy. Chciał, jeno zarozumiałemu austryjakowi dać tęgą naukę.
— Gdy się zrówna. Na nich! — wydał komendę.
Hermansthal już znalazł się na tej części drogi, po której bokach stali zaczajeni żołnierze. Jeszcze chwila i był, niczem w pułapce, otoczony niewidzialnym przeciwnikiem.
— Indiej! Marsz! — zawołał Gabor.
Żołnierze niespodzianie wyskoczyli z za drzew i błysnął rząd wymierzonych muszkietów w małą grupkę rajtarów.
— Stać!
Na twarzy grafa von Hermansthala odbiło się przerażenie. Wszystkiego raczej się spodziewał, niźli tej napaści. Jechał, opuściwszy głowę na piersi, myśląc zgoła o czem innem, może o niezwykłych wypadkach, przeżytych w Czeithe.
— Was soll das bedeuten? — zawołał po niemiecku. — Któż ośmiela się zatrzymywać cesarskiego wysłannika!
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.
— 122 —