Pochwycił za rapier, który wisiał przy jego boku, miast wczorajszej złocistej szpadki. Również i rajtarzy obnażali pałasze, niby zamierzając się bronić.
— Pałasze do pochew! — krzyknął Gabor, wyjeżdżając wraz ze szlachtą z lasu. — Inaczej każę was wybić do nogi!
Graf poznał Gabora. Jednocześnie poznał, że nic nie poradzi przeciw zamkniętej obręczy, wymierzonych muszkietów. Pierwsza salwa zmiatała cały jego oddział. Skinąwszy tedy na rajtarów, by zachowali spokój, groźnie zapytał:
— Zdaje się, książę Gabor Batory! Ongiś znałem księcia. Lecz odkąd to ośmiela się napadać książę na hrabiego Rzeszy Niemieckiej, wiernego sługę najmiłościwszego cesarza?
— Odtąd — spokojnie odrzekł Gabor, blisko podjeżdżając do niego — odkąd ow graf Rzeszy Niemieckiej napastuje moich przyjaciół i odbiera im przeznaczone dla mnie papiery...
— Nie pojmuję — odrzekł zimno Hermansthal — o co wam chodzi?
— Znakomicie, pojmujecie, grafie! — Górka wysunął się nagle z za Gabora. — Chyba poznaliście mnie?
Graf spojrzał na Górkę i zbladł. Skąd znalazł się tu ten, młody szlachcic, skoro zapewniała hrabina, iż siedzi, dobrze skuty, w podziemiach.
— Waćpan tu? Nie w lochu?
— Widocznie udało mi się uwolnić! Nie zawdzięczam tego, jednak wam, mości grafie! A za księciem Gaborem powtórzę prośbę... Oddajcie moje papiery...
Austryjak zdążył się już opanować.
— Nie oddam! — odparł — W tych papierach
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.
— 123 —