Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.
—   130   —

Wiedział, że ta przygoda szerokiem echem rozniesie się po Węgrzech i zaćmi jego sławę. To też wsunąwszy do pochwy rapier, usłużnie podniesiony i podany przez któregoś z rajtarów, natychmiast dał rozkaz spiesznego odjazdu.
Nikt go nie zatrzymywał. Jechał przez szpaler ironicznych spojrzeń z opuszczoną głową, a skoro tylko minął oddziałek muszkieterów księcia Gabora, rzucił swych rajtarów do galopu.
Wtedy dopiero odwrócił się i krzyknął:
— Spotkamy się jeszcze, mości polaku! I z wami się porachuję książę Gaborze! — i znikł w tumanie kurzawy.
Ta pogróżka na nikim nie uczyniła wrażenia. Książe się zaśmiał i wzruszył ramionami.
— Niechaj szczeka, ile chce... My próżno tracimy czas. Do zamku!
Ale Górka, który z powrotem znalazł się podle niego, a któremu pewna myśl przyszła do głowy, rzekł:
— Nie wiem, czy bezpiecznie jest, byśmy tak wszyscy pojawili się przed zamkiem! Szczególnie, jeśli mnie wraz z wami spostrzegą, domyślą się, co się święci, zechcą się bronić, a nas nie stać na długie zdobywanie. Czeithe wcale dobra twierdza, a hrabina ma z górą stu uzbrojonych i zdecydowanych na wszystko hajduków...
— Tedy, cóż czynić? — zafrasował się książę, któremu uwagi Górki, wydały się trafne i przedtem już przychodziły na myśl — Z mojemi muszkieterami siłą zamku nie wezmę...
— Trzeba fortelu... Bo jeśli hrabina poweźmie jakie podejrzenia, każe natychmiast zgładzić pannę Ilonę i Maryjkę, aby pozbyć się niedogodnych świadków i wszystkiego się zaprzeć...