Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.
—   133   —

ten błąka się śród lasów, a jej ludzie prędzej, czy później go pochwycą.
Elżbieta klasnęła w dłonie.
Nie spała całą noc, strawioną na uczcie z Hermansthalem, którą przeciągała umyślnie, by graf nie pozostał sam na chwilę. Choć czuła się nieco znużona, podniecenie jej było takie, że jeno przelotnie spojrzała na nietknięte łożę, oświetlene blaskami wschodzącego słońca — i postanowiła z więźniami skończyć.
Na odgłos ten w drzwiach sypialnej komnaty hrabiny, ukazała się twarz garbusa. Umyślnie oczekiwał na rozkazy.
— Fitzke! — rzekła — Zejdziesz do lochów i sprawdzisz, co się z Polakiem dzieje? Pewnie omdlał z głodu, ale my ocucimy go! Później, zawołasz zaufanych hajduków...
Pomuję miłościwa pani!
Twarz potwora wykrzywił zły uśmiech. Z natury był okrutny i lubował się w mękach ofiar. A myśl powolnej śmierci, zadanej z całem wyrafinowaniem młodemu i przystojnemu wojewodzicowi, już z góry przejmowała go rozkosznym dreszczem.
— Tak, tedy...
Garbus znikł, a Elżbieta pozostała w komnacie. Z jej oblicza nie znikał zawzięty wyraz, a ręka ściskała mocno rzeźbioną poręcz dużego fotelu, w którym zajęła miejsce.
— Zemścić się! Zemścić — szeptały wykrzywione gniewem wargi — Zemścić się nad tym łotrem, który śmiał mnie odtrącić...
Z dawnego uczucia dla wojewodzica nie pozostało nic. Czyż nie poniżyła się, niczem zwykła dziewka, błagając go o miłość? Czyż nie obiecywała świetnej przy-