się stawać przygoda. Twarz, jaka ukazała się w okienku była tak potwornie szpetna i wykrzywiał ją taki wyraz złośliwości, że przestraszyć się jej można było nie tylko w nocy. Spłaszczony nos, olbrzymie uszy i ogromne usta, niepokryte zarostem, nadawały jej coś zwierzęcego, a w świdrujących małych oczkach przebijała się drapieżność.
Nieufnym wzrokiem mierzył Górkę.
— Goście? — powtórzył, przenosząc oczy z Górki na nieznajomego. — Razem przybywacie?
Górka potrząsnął głową.
— Jestem wojewodzic Stanisław Górka! — dumnie rzekł. — Wraz z moim pacholikiem zmyliliśmy drogę i długo błąkaliśmy się śród lasów. Przybywamy was prosić o gościnę. A tego człowieka — wskazał na nieznajomego — jako żywo nie znam i rad byłbym posłyszeć, czemu tak rozpacza.
Twarz tego, który wyglądał przez okno, jakby się rozpogodziła. Znikł z niej cień niepokoju. Dostrzegł zapewne w mroku i pięknego wierzchowca i bogaty, choć zmoczony ubiór Górki. Poznał, że z przedstawicielem znakomitego rodu ma do czynienia, bo na szepetnej twarzy pojawił się obleśny uśmiech i głosem skrzeczącym, a któremu starał się nadać możliwie uprzejme brzmienie, wypowiedział:
— Zaraz rozkażę rozewrzeć bramę! Radzi jesteśmy waszej miłości...
— A czyjże ten zamek? — zapytał Górka.
— Jaśnie wielmożnej hrabiny Nadasdy! Zowie się Czeitha!
— Acha! — bąknął zadowolony, bo o hrabinie nieraz miał sposobność słyszeć na Węgrzech. — Tedy za-
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.
— 8 —