Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.
—   134   —

szłości, dając do zrozumienia, że skarby jakie posiada, gotowa dlań poświęcić. Czyż nie rzuciła śmiałego marzenia o wspólnem władaniu siedmiogrodzkim tronem — a ten, zuchwalec to wszystko odtrącił. Bluzgnął jej w twarz pogardliwemi wyrazy, że brzydzi się nią, że jest dlań jego krwawą zbrodniarką, budzącą jeno ohydę wiedźmą...
Ona, wiedźmą? Czyż znajdujące się w pobliżu w srebrnej, okrągłej ramie zwierciadło, nie odbija oblicza pięknej kobiety, dla której niejeden rycerz wszelkie poświęcenia czynić gotów? Och, odpłaci się ona teraz Górce, za te wszystkie podłe, przepojone nienawiścią słowa.
Odpłaci, odpłaci...
Oczy hrabiny zabłysły groźnie. W tejże chwili w drzwi rozległo się stukanie, a wnet potem postać garbusa pojawiła się w komnacie.
— Cóż, Polak? — rzuciła zapytanie.
Mina Fitzka była dziwna. Niepokój, złączony ze zmieszaniem rysował się na niej.
— Znikł! — rzucił krótko.
— Co? — porwała się ze swego miejsca, wprost nie wierząc wieści, jaką przynosił.
— Nie ma go w podziemiach! mówił prędko — Kajdany otwarte i porzucone...
Pochwyciła się za głowę.
— Nie do wiary! Nie do wiary! Któż go zwolnił?
Garbus wyznał teraz drugą, jeszcze straszniejszą dla hrabiny wiadomość.
— Kto go zwolnił, nie wiem! Ale, koło kajdan leży trup mistrza Atrefiusa! Zimny i sztywny... Z rozbitą czaszką...
Zdawało się, że Elżbietę wnet ogarnie obłęd.