Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.
—   135   —

— Atrefius nie żyje! — wykrzyknęła z przestrachem i boleścią — Cóż pocznę teraz bez niego!
— Musiał Górka — jął tłumaczyć Fitzke — mieć w zamku wspólników! Inaczejbyby się nie wydostał! Niepojęte, bo nasi ludzie wszyscy pewni i ślepo wam, wasza miłość, oddani...
— Tak... tak... — szeptała, ściskając czoło rękoma, jakgdyby wiadomość o ucieczce Górki wzruszyła ją mniej, niźli niespodziewana śmierć astrologa... — Niepojęte... On nie żyję...
— Czemu mistrz Atrefius przybył do podziemi, nie wiem — prawił dalej garbus — może sam chciał zabić uwięzionego, bo w pobliżu zwłok spostrzegłem nóż... Ale w tejże chwili wypadł wsólnik Polaka i zamordował mistrza... A później otworzył jego kajdany kluczami, które astrolog przyniósł ze sobą... I obaj, albo zbiegli z zamku, albo w nim ukrywają się jeszcze... Myślę, że siedzą gdzie w lochach i rychło tam ich się odnajdzie... Bo strażnik nikogo podejrzanego nie wypuszczał z zamku, a Górkę zna z oblicza. Innych wejść do zamku nie ma... Pochwycimy zbójów, miłościwa hrabino!
Elżbieta, niby nie pojmowała jego słów.
— Co pocznę? Co pocznę... — z jej ust wybiegały wciąż te same wyrazy — Co pocznę?
— Zarządzić przetrząśnięcie lochów? — zapytał Fitzke.
Raptem powróciła jej przytomność.
— Tak! Tak! — zawołała, zduszonym głosem — Przetrząsnąć! Zwołaj wszystkich ludzi, zwołaj wszystkich hajduków! Zbadaj każdy kąt! A jeśli pochwycimy łotrów, zedrzemy z nich pasy... Już idź! Uciec nie mo-