ziono, bo na poszukiwaniach w izbie astrologa sporo jej upłynęło czasu.
Prosto, ze swej sypialnej komnaty, pośpieszyła na dół, chcąc osobiście być obecną przy poszukiwaniach. Zdziwiło Elżbietę tylko nieco, że parę napotkanych po drodze dworek, spojrzało na nią z przerażeniem. Czyżby pod wpływem gniewu tak zmienił się wyraz jej twarzy?..
Dążyła w stronę wielkiej sieni, skąd schodki za kominkiem wiodły do lochów. W pół drogi, jednak, napotkała garbusa. I ten spojrzał na nią dziwnie.
— Miłościwa hrabino! — począł zdawać sprawę z dotychczasowych wyników. — Wprost niepojęte... Przejrzeliśmy każdy kąt, poruszyliśmy każdą cegłę... W kilku miejscach widać wyraźnie ślady, ale te kończą się i nie biegną dalej... Polak, niby pod ziemię się zapadł... Czary, istne czary...
— Źleście szukali! — zawołała groźnie.
— Nie... nie... — zaprzeczył — Czyniłem wszystko, co mogłem... Ale — dodał nagle, jakby nie mogąc powstrzymać dręczącego go zapytania — Cóż, wam się stało, miłościwa pani? Czy warto, tak się przejmować...
— O czem gadasz, Fitzke? — nie pojęła zapytania — Cóż stać mi się miało?
— Spójrzcie w zwierciadło, wielmożna pani! — wymówił jakoś niepewnie.
— W wierciadło? Oszalałeś? Wszyscy w tym zamku poszaleli!
Podeszła jednak do lustra i jęk wydarł się z jej piersi. Ujrzała w gładkiej tafli swą twarz, ale jakże zmienioną. Dokoła ust rysowały się dwie głębokie bruzdy, oczy wpadły, a sploty ongi kruczych włosów przecinały pasy siwizny.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.
— 138 —