wy to rozwiążanie i stała teraz przed Fitzkiem złamana i przygnębiona. I nie wiadomo, jak długo pozostałaby tak, gdyby nagle niespodziewany wypadek nie wyrwał jej z tego odrętwienia.
Koło bramy zamkowej wszczął się jakiś rumor i ozwały się tam ożywione głosy.
Garbus zbliżył się do okna.
— Ktoś przybył do zamku! — wymówił z niepojem — Ale, kto? Wnet się dowiemy, bo hajduk biegnie od strażnicy w tę stronę...
Oderwała ręce od twarzy. Fitzke otworzył okno i wychylił się przez nie.
— Któż przybył? — zapytał hajduka, nie czekając nawet, póki ten przybędzie do komnaty.
— Książę Gabor! — zabrzmiała odpowiedź — Pragnie widzieć, miłościwą panią!
— Gabor? — powtórzyła z lękiem — Cóż go sprowadza?
Fitzke, tymczasem wypytywał dalej.
— Czy z licznym przybył orszakiem?
— Nie! Ledwie kilku towarzyszy mu ludzi!
— Ach, tak...
Hrabina niespokojnie patrzyła na garbusa, swego zaufanego doradcę. Wieść o przybyciu krewniaka, wobec którego czuła się z wielu względów winną, kazała jej zapomnieć na chwilę nawet o utraconej urodzie. Toć Gabor był przyjacielem Górki i a nuż młody szlachcic polski już się z nim złączył.
— Wpuścić go?
— Miłościwa pani! — rozważał garbus, pojąwszy jej wahanie — Jeśli książę Gabor przybywa z kilku tylko ludźmi, nie jest groźny i napewno Polak nie złączył
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.
— 140 —