meldujcie mnie waszej pani! Ale — dodał, przypomniawszy sobie nagle tajemniczego mężczyznę, który stał teraz podle jego konia i niby z nadzieją wpatrywał się w Górkę. — Czemuż nie chcecie go wpuścić? Wszak znużony, zmoczony i stary. Widać z odzienia, że przebył daleką drogę... Nie godzi się w taką noc — wichura zawyła z nową siłą — człowieka ostawiać na dworze!
— To człek pozbawiony rozumu! — zabrzmiała odpowiedź. — Sam nie wie, co gada...
— Ja, pozbawiony rozumu? — wrzasnął w tejże chwili mężczyzna. — Jak śmiesz, ty...
Dalsze słowa zagłuszył zgrzyt roztwieranej bramy. Górka wjechał na obszerny dziedziniec. Przy nim, trzymając go za strzemię prześlizgnął się stary. Na dziedzińcu kręciło się sporo hajduków, ubranych dostatnio, lecz dziwnie ponurych, o minach nie wzbudzających zaufania. Przy bramie zaś stał ten, który z nimi rozmawiał przez okienko. Gdy Górka mu się przyjrzał, mógł stwierdzić, iż cała jego postać była równie odrażająca, jak głowa. Był to garbus, ale niezwykle rozrośnięty w ramionach, o długich, niczem u goryla rękach, zapewne obdarzony dużą fizyczną siłą. Musiał zajmować wyższe w domu stanowisko, gdyż hajducy spozierali nań z bojaźnią, połączoną z respektem.
— Zaraz doniosę jaśnie hrabinie o odwiedzinach waszej miłości! — skłonił się nisko i uczynił kilka kroków w stronę jasno oświetlonego ganku, jakby Górce wskazując drogę.
Z tej chwili skorzystał nieznajomy. Przyciśnięty wciąż blisko do konia Górki, wyszeptał:
— Jam nie szalony! Łże, potworny karzeł! Strzeż się szlachcicu! Tu zbójecka jaskinia!
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.
— 9 —