Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.
—   145   —

rownik, ani czarnoksiężnik, jeno wielce szlachetny człowiek.
— Ano widzicie — przywtórzył książę — jakie głupstwa gadają! Powtarzam, nie wierzyłem.
— To tylko?
— Inne jeszcze rzeczy... Że — uczynił pauzę — dziewice w okolicach Czeithe giną!
Elżbieta poczuła, jak jakaś lodowata dłoń ją ściska za serce.
— Któż podobne kłamstwa gada?
— Ot, okoliczni mieszkańcy! — z najniewinniejszą miną rzekł Gabor — Która się w tych stronach pokaże, niknie...
Słuchy te dochodziły do Elżbiety. Nieraz zamieszkali w pobliżu zamku wieśniacy, kręcili głowami na niezrozumiałe zniknięcia znajonych im dziewcząt. Ale nikt nie ośmielał się wskazać na Elżbietę, jako na sprawczynie tych porwań. Poczęła się śmiać, mniemając, iż z tego źródła Gabor zaczerpnął swe wiadomości.
— Ot, zwyczajnie chłopi bajki bają! Ucieknie, którą dziewucha z żołnierzem, to i zaraz zginęła. Cóż o to winić Czeithe...
— Nie tylko, zwyczajne dziewki...
— Jakto?
— Również dziewice znakomitego rodu. Niedawno porwano jedną... Ilonę Feroczy... O Feroczych, tych, co władają znacznym zamkiem na granicy Siedmiogrodu, chyba słyszeliście?
Widział, iż Elżbieta wyraźnie zbladła. W rzeczy samej nazwisko Ilony, uderzyło ją mocno. Feroczy byli znanym rodem i z powodu zniknięcia Ilony mógł powstać krzyk niemały. Ale, czyż przypuszczała na chwilę, pory-