Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.
—   147   —

ta pocznie zaprzeczać, nie uwierzą, jak i graf Hermansthal mu nie uwierzył.
Wtem, księciu wydało się, że stosowny czas już nadszedł.
— A lochy? — padło nowe, niepokojące zapytanie.
— Lochy? — powtórzyła.
— Dalej gadają, że w lochach waszego zamku dzieją się rzeczy straszliwe... Że więzicie jakowychś tam ludzi, a garbus, zaufany wasz, istne monstrum, nad niemi się znęca...
Elżbieta porwała się z miejsca. Przeszło już tyle czasu, że Fitzke bez najmniejszej wątpliwości załatwił się z dziewczynami i ich zwłoki wrzucił do studni. W podziemiach nie pozostał najlżejszy ślad. Udała niesłychane oburzenie.
— A cóż za łotr — krzyknęła — podobne łgarstwa powtarzać się ośmiela? W lochach Czeithe nic się nie dzieje, jeno czasem na parę godzin osadzę tam nieposłusznę dworkę... Chcecie się przekonać? Zaraz pójdziemy! Sama was o to proszę!
Również Gabor podniósł się z fotela. Elżbieta, chcąc oczyścić się całkowicie, szła mu niesłychanie na rękę. Wciąż myślał o tem, co się obecnie dzieje w tych lochach i jak dostać się do nich, a nie znajdował odpowiedniego sposobu.
— Chętnie! — rzekł. — Chętnie z wami tam pójdę, do tych podziemi.
Eżlbieta postanowiła odnieść całkowite zwycięstwo.
— Jeno — dodała, spoglądając na księcia wzrokiem niewinnie uciśnionej ofiary. — Gdy wszystko sprawdzicie, zażądam nazwisk oszczerców. Nazwisk tych, co mnie przed wami i wszędy oczerniają podle...