Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.
—   153   —

— Daleko nie uciekniesz! — powtórzył garbus a jego łapa pochwyciła rękę dziewczyny.
— Maryjko! Maryjko! — krzyknęła przeraźliwym głosem, próżno starając się uwolnić dłoń i jakby Maryjka mogła ją uratować — Ratuj, Maryjko.
Maryjka aż zagryzła usta do krwi z bezsilnego gniewu. Gdyby również nie była przykuta, bez wahania, rzuciłaby się na garbusa. Co wynikłoby z tej walki, nie wiadomo, gdyż Fitzke, choć mały, był krępy i silny. Lecz, pokaleczyłaby go, podrapała mu twarz. Teraz...
— Zbóju! Oprawco! — zgrzytnął łańcuch, targnięty w bezsilnym gniewie.
Tymczasem Ilona szarpała się daremnie z garbusem i próżno odpychała go wolną ręką. Byłto za słaby opór, by miał trwać długo i nieszczęsna, skrępowana dziewczyna, rychło się znalazła w ohydnych objęciach.
— Maryjko... Maryjko... — znów o strop celi odbił się zdławiony okrzyk.
Zdławiony, gdyż następnego już wydać nie mogła. Oszalały garbus, miął ją dosłownie w swych potwornych łapach, — wżerał się pocałunkami w szyję i twarz...
— Słodkaś... słodkaś... — charczał.
Maryjka znów szarpnęła daremnie swym łańcuchem.
— Boże! — z jej piersi wydarł się jęk. — A ja na to patrzeć muszę!
Wtem, stała się rzecz nieoczekiwana.
Z głębi korytarza, przez otwarte drzwi celi wpadł jakiś człowiek. Potężnem uderzeniem zdzielił w łeb garbusa, aż ten zatoczył się na ścianę.
— Wojewodzic! Górka! — wykrzyknęły Ilona i Maryjka niemal jednocześnie. — Jesteśmy ocalone!