Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.
—   156   —

nale, wreszcie oddział uzbrojonych w muszkiety żołnierzy.
— Jestem zgubiona!
Książe Gabor spojrzał na nią surowym wzrokiem.
— Tak, mościa pani! — rzekł. — Przyszedł czas kary i wykryto wszystkie wasze zbrodnie!
Elżbieta wiodła dokoła błędnym wzrokiem. W jej oczach rysowało się to samo zapytanie, które niedawno wyrwała się Fitzkowi.
— Skąd? W jaki sposób?
Górka postanowił jej wyjaśnić tę tajemnicę.
— Podziemnem przejściem, miłościwa pani hrabino! — zawołał. — Podziemnem przejściem, które prowadzi z lochów aż hen, do lasu, a jakie wam było nieznane! Niem uciekłem, uwolniwszy się z oków gdyście łaskawie mnie przykuli do ściany i niem, obecnie, powróciłem, aby z wami wyrównać stare porachunki...
Krwawa hrabina zagryzła wargi.
Wszystko było stracone. Żadnego nie znajdowała wykrętu. Mierzyły ją zewsząd nienawistne spojrzenia magnatów, tak dobrze przecież jej znanych. I Thelegdy i Sz. Iwani i Mauryszy... Śród nich stał wysoki młody człowiek, obejmując teraz wpół, słaniającą się lekko na nogach Ilonę i wołał:
— Jam Feroczy! Sandor Feroczy! Słyszałaś o mnie chyba, gadzino! Gadaj zaraz, wiedźmo przeklęta, coś chciała uczynić z moją siostrą? Jak mi Bóg miły i jakem prawdziwy madziar ember ten podły łeb ci zetnę, jak niedawno głowę ściąłem temu przeklętemu garbusowi!
— Ach! — znów wyrwał się z jej piersi cichy okzyk. Więc i Fitzke nie żył.