po całodziennej jeździe śród ulewy, z pewnem zażenowaniem rozmawiał z tą damą, która w stroju amazonki, zaiste, od Djany była foremniejsza.
A gdy odchodził wślad za garbusem, do przeznaczonych mu pokojów, wzrok hrabiny pobiegł za nim.
— Wcale przystojny młodzian! — szepnęła i koniec języka zwilżył łakomie jej czerwone wargi, niczem pantery, łakomej na zdobycz. — Jeno...
Bat o złotej rękojeści znów niespokojnie uderzył o czerwoną cholewkę bucika.
Poczem, podeszła do wysokiego gotyckiego okna i przez to okno w zamyśleniu poczęła spozierać. O szyby dzwonił deszcz, a z dworu dolatywało wycie wichury.
Nie długo stała sama. Rychło pojawił się garbus i zameldował, że młody Polak znalazł się w przeznaczonej dla siebie komnacie, i że zaraz podadzą mu wieczerzę.
— A ten drugi? — rzuciła.
— Szaleniec? — ukazał w złym uśmiechu żółte i spróchniałe zęby. — Czeka zamknięty w izbie na dole! Jak miłościwa pani rozkaże z nim postąpić?
— Wprowadzisz go do narożnej komnaty! Tam... tylko... ja... i ty.... Zrozumiałeś?
Skinął głową.
— A polak niczego się nie domyślił?
— Uwierzył, że obłąkany!
— Uwierzył? A nie gadał o Ilonie?
— Stałem zdala. Nie mogłem posłyszeć. Ale chyba nie starczyło czasu!
— Basserem terem tiszen! — zaklęła nagle po węgiersku, i nikt nie przypuściłby, że z tak pięknych ust
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.
— 16 —