Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.
—   20   —

ocenić ten przepych urządzenia. A nad wielkim kominem pięknie rzeźbione i pomalowane, znajdowały się złączone herby Nadasdych i Batorych. W rogu, na zydlu, spoczywało zawiniątko, wczoraj tu jeszcze zapewne przyniesione, z ubraniem Górki. Ucieszył on się z niego szczerze, bo zamierzył przemienić przemokłe i zabłocone ubranie na inne, by w całej okazałości dziś wystąpić przed hrabiną. Wiedział, że jest przystojnym kawalerem, bogatych szat mu nie brakło a piękna twarz i promieniste oczy hrabiny Elżbiety wciąż tkwiły w jego pamięci.
Porwał się tedy z łoża i jął się poszpiesznie ubierać, gdy rozległ stuk w drzwi, a wnet potem ukałał się jego pacholik. Przybywał, by panu dopomoc przy rannym przyodziewku.
— Cóż, Jasku — rzekł wesoło do pacholika. — Dobry mieliśmy nacleg? Nakarmili cię i napoili należycie madziary?
Chłopak miał jakąś zafrasowaną minę.
— Dobry to dobry, panie wojewodzicu! — odparł. — Skakali ludzie jaśnie hrabiny koło mnie jak mogli! Nakarmili i napoili, a naszym koniom dali tyle owsa, że i przez tydzieńby nie zjadły. I gadali ze mną tak, jak żebym był szlachcicem, bo przecie rozumiem ich mowę...
— To czegóż miast się radować, gębę wykrzywiasz? Wiadoma rzecz, lubią nas w tym kraju. Polak węgier dwa bratanki i do szabli i do szklanki!
— Nie to...
— Jakto, nie to?
— Nie podoba mi się w tym zamku!
Górka uśmiechnął się lekko.