Popatrzył na nią męanemi oczami, z których zda się uciekło wszelkie uczucie ludzkie.
— Pragniecie, eliksiru? — zapytał z jakimś odcieniem ironji. — Do mnie przychodzicie?
— Tak!
— A zarzekaliście się, hrabino!
Po twarzy Elżbiety przebiegł nieuchwytny cień. Różne uczucia grały w niej. Nagle, niespodziewanie nawet dla samej siebie, wyrzuciła:
— Przez ciebie zgubiłam mą duszę!
Stary zaśmiał się krótkim, złym śmiechem.
— Przezemnie zgubiliście duszę? To czemuż dalej czynicie to samo?
— Bo... — poczęła i wnet urwała.
W dziwnej izbie zaległa cisza. Stary spozierał na Elżbietę z pod oka, a ta niby się wahała. Wreszcie szczery okrzyk wypadł z jej piersi.
— Gdybym nie napotkała cię, który nie wiem czyś jest człowiekiem, czy czartem, nie dowiedziałabym się nigdy, jakie istnieją sposoby zachowania wieczystej młodości! Smutno byłoby mi przed laty utracić mą krasę, lecz nie byłabym zbrodniarką... A teraz cofać się zbyt późno! Ileż razy zamierzałam to uczynić i zawsze powracałam do ciebie...
Znów rozległ się złowróżbny chichot.
— Staraś wiosnami hrabino — mówił — a młoda na twarzy. Kto cię nie zna, mniema że lat najwyżej dwadzieścia kilka liczysz. A tu zblizasz się do sześćdziesiątki. Chcesz zaprzestać zażywania mojego eliksiru i kąpieli? Zaprzestań. Lecz twe oblicze w krótkim czasie pokryją zmarszki, oczy stracą blask, włosy wypadną, a na twej głowie ostaną się jeno siwe kosmyki.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.
— 29 —