Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.
—   30   —

— Ach! — jęknęła, przerażona potworną wizją która ją prześladowała dniem i nocą.
— Będziesz tą — prawił twardo dalej — którą być powinnaś, zgodnie z prawem natury... Staruchą... starą kobietą zgarbioną i szpetną... A ty masz jeszcze krew gorącą, pożądasz miłości młodych rycerzy. Słyszałem, że znowu jakiś foremny kawaler na twój dwór zawitał...
— Czarcie!
— Pragniesz go zdobyć, a brzydzisz się krwią. I ja się nią brzydzę. Prawdziwy uczony abhoret sanguinem! Lecz, cóż poradzić! Inaczej nie da się sporządzić ta mikstura, a dla niej potrzebne życie ludzkie.
— Okropne... okropne...
— Teraz cię ogarnia żałość, gdy tyle trupów poza tobą? A cóż to znaczy, dla ciebie, hrabino, która winnaś być wyższą ponad wszystko? — przewrotnie tłumaczył, niby w rzeczy samej, szatan wcielony. — Wartoż się litować nad dziewicami, co poginęły w lochach, skoro posłużyły za narzędzie twej krasie? One wiodłyby żywot nędzny, a przed tobą jeszcze wielkie drogi przeznaczenia.
— Okropne! — powtórzyła.
Istotnie, było to okropne. Straszliwa była tajemnica zamku Czeithy i straszliwy sekret wiecznej młodości hrabiny Elżbiety.
Kiedy, przed kilkunastu laty, po śmierci męża jęła się starzeć, przerażenie ogarnęło jej serce. Tak dumna była ze swej urody, ta uroda do jej stóp rzucała najpiękniejszych rycerzy. A lustro, co ranka ukazywało Elżbiecie nową zmarszczkę, odbijało oblicze, z którego czas poczynał powoli ścierać urodę i świeżość. Ogarniała ją rozpacz, a srebrne nitki coraz gęściej pojawiały się