Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.
—   33   —

się usprawiedliwić. Coś bliższego mógł tylko powiedzieć o tem Fitzke, najbliższy pomocnik hrabiny i kilku zaufanych hajduków. Ci jednak milczeli osypywani złotem, a gdy który wyrwał się z niepotrzebnem słówkiem, zatruty hiszpański sztylet garbusa szybko kładł kres tej niedyskrecji. Co się reszty dworu tyczyło, ta trzymana w ryzach żelaznej dyscypliny, naprawdę nie wiedziała o niczem.
Ale Elżbieta, choć zdobyła wieczną młodość, choć szereg najurodziwszych rycerzy, nie znających tajemnicy jej lat, znów żebrał o miłość u jej stóp, nie czuła się szczęśliwa. Sumieniem hrabiny targały popełnione zbrodnie, mimo, że swych ofiar przeważnie nie widziała na oczy i wszystko odbywało się w głuchych lochach.
Czasem jej sercem szarpał niespokój i wydawało się Elżbiecie, że pojawi się mściciel, który te morderstwa na światło dzienne wywlecze, a ją pociągnie do odpowiedzialności. Wtedy biegała, jak szalona, podwajając ilość strażników na murach zamku i polecając Fitzkowi wystrzegania się każdego obcego.
Czasem znów ogarniała ją rozpacz taka, że sama była gotowa się rzucić z baszty. Spieszyła w podobnych chwilach do mistrza Atrefiusa i osypywała alchemika wymysłami, że dzięki jego djabelskim praktykom, czartu zaprzedała swą duszę.
Lecz, te wybuchy trwały zazwyczaj tylko dopóty, dopóki nie kończył się straszliwy eliksir. Wtedy, decydowała się na nowe przestępstwa, a szalony Atrefius, daremnie usiłujący samego siebie odmłodzić, usypiał sofizmatami jej wyrzuty sumienia. Cóż znaczą — mówił — te istnienia, gdy udało mi się dokonać wielkopomnego wynalazku? Co znaczą te ofiary, które wiedłyby i