Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.
—   37   —

Nie wierzył własnym oczom. Komnata tonęła w poświacie księżyca i było w niej prawie jasno. Wszystko rozróżniał znakomicie.
Powoli w stronę jego łoża, szła hrabina Elżbieta.
— Wy, pani? — szepnął.
Nie nosiła już dworskiej sukni, ani stroju amazonki. Tylko z lekkiego atłasku szatkę miała na sobie, przez którą przezierało różowe ciało, a na bosych stopach złociste sandałki..
— Wy, pani? — bełkotał, mniemając, że na jawie śni.
Wyciągnęła do niego swe nagie ramiona.
— Nie wołałeś mnie w swej miłosnej tęsknocie, rycerzu? Azaliż mam odejść? Chyba nie pragniesz tego?
Nie odrzekł nic, gdyż już trzymał ją w namiętnym uścisku.

Rozdział IV.
ALEŻ TO WIEDŹMA, PANIE...

Późno zbudził się Górka, pełny jeszcze wspomnieniami szalonej nocy. Wszystko wydawało mu się piękne i mniemał się najszczęśliwszym z ludzi. Cudna Eżbieta, młoda i bogata, wyznawała mu swą miłość, pragnęła, by jaknajdłużej pozostał w jej zamku.
W głowie Górki roiły się już śmiałe plany. Czyż oboje nie byli w jednym wieku i oboje nie pochodzili z magnackich rodów? Wszak nie tak trudnem byłoby tu małżeństwo a niejeden szlachcic, znacznie skromniejszy nawet, niż on, dzięki walorom osobistym w obcych krajach zdobywał bogatą dziedziczkę. Co prawda, Górka nie