Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.
—   45   —

— Witam was, miłościwa pani!
Drgnęła i spojrzała nań z wyrzutem.
— Tak mnie witasz? — z jej ust wybiegł cichy, pełen żalu szept.
— Miłościwa pani... — powtórzył głośno, a wzrokiem wskazał na służbę, dając do zrozumienia, że wobec nich, krępuje się dać szczerszy wyraz swoim afektom.
— Hm! — rzekła. — Nie wiedziałam, że tak krępujesz się ludzi! Wszak twierdziłeś, że pragniesz mnie pojąć za żonę, a narzeczonym wiele uchodzi...
— My, w Polsce zachowujemy więcej ceremonji!
— Czyń, jako chcesz...
Zajęli miejsca, a Elżbieta dotknięta, iż jej poryw serdeczny, nie napotkał się z należytem odwzajemnieniem, umyślnie jęła grać rolę wielkiej damy. Prawiła na obojętne tematy, a gdy Górka ledwie, ledwie jej odpowiadał, zniecierpliwiona, zamilkła.
Wtedy, wojewodzicowi, strzelił pewien koncept do głowy. Mniemał, że bardzo dowcipny, choć w rzeczy samej był on nieostrożny.
Wciąż mając na pamięci uwięzioną w podziemiach dziewicę, postanowił wypróbować Elżbietę.
— Mościa hrabino! — rzekł. — Wspaniały macie zamek, ale nie krążą o nim żadne wieści...
Spojrzała, zdziwiona.
— Nie pojmuję?
— Bo o innych pańskich siedzibach różne opowiadają legendy. Ot, podobno, gdzieś tu w pobliżu znajduje się starożytny gród Hrycso, dawna siedziba rodziny Thurzów.
— Słyszałam! — przytwierdziła, nie wiedząc dokąd on zmierza.