Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.
—   51   —

cisza, gdy w drzwi komnaty rozległo się lekkie skrobanie, a później rozwarły się one lekko.
— Śpicie, wojewodzicu? — zabrzmiał przytłumiony głos.
Ale Górka nie spał. Zdążywszy się ubrać po omacku, niecierpliwie wyglądał chłopaka. Pochwycił karabelę do ręki i już był przy nim.
— Idziemy?
Tamten położył palec na ustach.
— Cs... — szepnął. — Stąpajcie za mną, wojewodzino... Jeno cicho... Tu ściany mają uszy, a garbus po domu łazi i nocą..
Wślad za chłopakiem, Górka przemknął się przez kilka pokojów. Ze ździwieniem zauważył, że Jaśko, który za dnia zapewne, dobrze poznał drogę, kieruje się w stronę przedsionka. Ów przedsionek, była to, olbrzymia sala, zawieszona zbrojami i rogami jeleniemi, z której kilkoro drzwi wiodło w różne strony. W czasach ubiegłych, służyła za miejsce zebrań licznie zjeżdżającego się do Czeithy rycerstwa, a wojenne trofea świadczyły o dawnej, stwierdzonej wiekami świetności.
W głębi znajdował się wielki kominek, obok zaś stała postać, ledwie widoczna w mroku.
Ku niej podbiegł Jaśko.
— Maryjka?
Wojewodzic, gdy się zbliżył, z trudem rozróżnił rysy przystojnej, wysokiej dziewczyny, której jasne włosy i oczy świadczyły o sarmackiem pochodzeniu.
Na widok Górki uśmiechnęła się przyjaźnie, ale również położyła palec na swe usta.
— Tu nie gadajmy, wasza miłość — ozwała się po