Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.
—   53   —

żalić się na nią. Hrabina hojna jest dla ludzi, choć czasem zła i okrutna. Ale tu działy się sprawy dziwne, napełniające mnie trwogą...
— Jakież to sprawy?
— Zastanowiło mnie, czemu hrabina czasem wydaje zlecenie, że nikomu w nocy nie wolno wychodzić na zamkowe podwórze, a nawet wyzierać przez okna. Mawiała, że przybywają do niej wysłannicy z Siedmiogrodu, obecność ich musi być zachowana w tajemnicy, a nawet nieznane nikomu ich twarze. Hajduków i resztę służby mało ciekawiły te nocne odwiedziny. Spali, po obfitej wieczerzy, zresztą pani tak osypywała ich złotem, że było im obojętne, co się w zamku działo. Lecz, mnie zdjęła ciekawość. Zaczaiłam się pewnej nocki w podwórzu i ukryta za węgłem, dojrzałam dziwny obraz. Do zamku przybyli nie żadni wysłannicy, a ten przebrzydły garbus Fitzke, wraz z kilku najbardziej zaufanymi hajdukami księżnej, wnieśli do zamku jakowąś związaną dziewczynę i wnet zawlekli ją do lochów...
— Do lochów?
— Trzeba wam wiedzieć, wojewodzicu, że w zamku istnieją dwa rodzaje lochów. Jedne, dostępne wszystkim, które chętnie nawet pokazuje hrabina. Nie ujrzycie w nich nic, prócz starego żelastwa i różnych rupieci. Ale, są drugie lochy, potajemne, znakomicie ukryte przez tego, który zamek budował. Z nich właśnie korzysta ona, tam mieszczą się prawdziwe więzienia, a na wejście natrafić nie łatwo. Ciągną się te lochy, od przejścia, w którem stoimy, aż do narożnej baszty...
— A... a... — syknął.
— Na piętrze, w baszcie mieszka stary mąż, zowący się Atrefiusem. Czyta on w gwiazdach, a hrabina ma