czał Czeithy, słusznie mogłam mniemać, że tam ginął. Przypadek, jak wspoimniałam, potwierdził moje podejrzenia.
— No... no... — naglił wojewodzic.
— Razu pewnego, przechodząc przez przedsionek, poślizgnęłam się, zatoczyłam i padłam na kominek, a palce moje niechcący pochwyciły za jedną z rzeźbionych ozdób. Głowę byka, — jak jutro, za dnia będziecie mogli się przekonać. Ku mojemu zdumieniu, głowa cofnęła się gdzieś do tyłu, w tejże chwili obrócił się kominek — jak niedawno za wami się obrócił — i wpadłam do jakiegoś ciemnego korytarza.
— Pojmuję! — zawołał, domyślając się reszty.
— Rzecz prosta, nie rzekłam nikomu ani słowa o mojem odkryciu, ale później, zaopatrzywszy się w pochodnię, zwiedziłam podziemia. Były w on czas puste, a tylko porzucone tu i ówdzie szkielety świadczyły o popełnionych mordach.
— Tam, do czarta!
— Ujrzałam małą izdebkę, zamkniętą kratą, celę w której trzymają więźniów: Dalej, długi korytarz, biegnący aż do baszty zamkowej. Idąc tym korytarzem, dotarłam do dziwnej izby, mieszczącej się pod komnatą mistrza Atiefiusa i poznałam potajemne przejście, wiodące do podziemi. Bo, hrabina i Fitzke prawie nigdy nie idą do lochów tą drogą, którąśmy przeszli. Obawiają się, żeby nie podejrzał ich kto ze służby i tajemnica ich nie stała się powszechnie wiadoma. A w baszcie, do której wstęp surowo wzbroniony, im to nie grozi. Również przypadkiem, odkryłam mechanizm, usuwający deski ruchomej podłogi. Teraz wiecie, wszystko.
— Nie! — zawołał żywo wojewodzic. — Jeszcześ
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.
— 55 —