Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.
—   59   —

— Nie szlachecka to rzecz, wojewodzicu, walczyć z wiedźmami! Już ja lepiej temu plugawstwu dam radę!
I zanim Górka zdołał się obejrzeć, chłopak jednym susem siedział na starej. Wyrznął ją w łeb potężnie kułakiem, że zwaliła się niczem kłoda na ziemię.
— Ma jędza, za swoje!
W tymże czasie Górka wraz z Maryjką pobiegli do żelaznych krat.
— Jesteście! — wyrwał się na ich widok radosny okrzyk z ust uwięzionej. — Jesteś, Maryjko! A ja sądziłam już, że nie przyjdziecie!
Wojewodzic wpijał się teraz wzrokiem w nieszczęsną dziewczynę. Zaprawdę, nie przesadziła Maryjka, twierdząc iż jest piękna, jak marzenie. Choć i w niej przebijał ognisty, węgierski typ, jakże odmienna była od Elżbiety. Każdy rys twarzy zdradzał niezwykłą łagodność i szlachetność i odrazu widać było, że nie potrafi nikomu uczynić krzywdy. Wysoka, smukła i delikatna, patrzyła teraz na wojewodzica wielkiemi oczami, pełnemi łez, niczem wzrokiem zagonionej przez myśliwych sarny. Twarzyczkę miała zmizerowaną i pobladłą, a rozpuszczone kasztanowe włosy, niby płaszcz otulały jej ramiona.
— Nie wiem, jak wam mam dziękować! — rzekła głosem pełnym boleści do Górki. — Pragniecie mnie ocalić? Czyż warto? Cóż mi pozostało na świecie?
Wojewodzic poczuł, że ściska mu się serce.
— Ależ....
— Cóż mi pozostało! — mówiła. — Nazywam się Ilona Feroczy i pochodzę ze znacznego siedmiogrodzkiego rodu. Rodzice dawno pomarli i zamieszkiwałam wraz z bratem w naszym zamku. Przed miesiącem brat udał się w swoich sprawach na Węgry, a na nasz zamek, w