— Wszystko dobrze będzie, panienko! — szepnęła Maryjka, niby pragnąc ją pocieszyć.
Z całej duszy żal jej było ślicznej Ilony. To też, gdy pozostały same, jak mogła, bawiła ją rozmową. Że i zamek odzyska i brata odnajdzie i że czeka ją świetna przyszłość. Nie nadmieniała jeno o starym Iwanie, nie chcąc straszliwem wspomnieniem śmierci przywiązanego sługi, jej zasmucać.
Ale trudno było rozpogodzić zasępione czoło Ilony. Uważnie niby słuchała słów Maryjki, lecz od czasu do czasu z piersi wydzierał się stłumiony jęk.
— Co pocznę? Co pocznę...
Wreszcie, Maryjka urwała i w podziemiach zaległa cisza, przerywana jeno charczeniem związanej wiedźmy. Stały długi czas, jedna obok drugiej w milczeniu. Aż wydało się Maryjce, że nadeszła pora opuścić lochy.
— Chodźmy! — rzekła. — Zapewne świta! Bezpiecznie was przeprowadzę!
Nawet na chwilę nie sądziła, że misternie ułożony plan może natrafić na przeszkodę.
Z kolei, zagłębiły się w ciemny korytarz, a dziewczyna, świecąc sobie pochodnią, szła przodem, dobrze znając drogę.
Mijały zakręty i podziemne salki, pochylały się, gdy tunel stawał się niższy i węższy, starając się nie upaść na śliskiej i błotnistej drodze, póki nie dotarły do miejsca, w którem zaczynały się kręte schodki, wiodące do przejścia, za kominkiem, na górę. Maryjka wbiegła na schodki i szepnęła:
— Zaczekajcie, panienko! Nacisnę sprężynę, odsunę kominek i zajrzę, czy w przedsionku kogo nie ma?
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.
— 66 —