Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.
—   69   —

Dalej wyglądali. Kręciły się i parskały, zniecierpliwione długiem czekaniem konie, aż musieli z nich zsiąść i przywiązać je do sosen. Tymczasem słońce podnosiło się coraz wyżej i coraz silniej piekły jego promienie.
— Czy nie wypadła im jaka przeszkoda? Może coś powstrzymało ucieczkę?
Ale, w zamku panował spokój i nic nie znamionowało, by zaszło tam coś niezwykłego. Halabardnik chodził ospale po murze i obojętnie spozierał na okolicę.
Wojewodzic nie wytrzymał.
— Jaśku! — zawołał. — Powrócę do zamku i sprawdzę, co się tam dzieje!
— Czy bezpiecznie, panie?
— Nic mi nie grozi! Myślę, że Maryjka jeno sama na później odłożyła ucieczkę! Gdyby ją przyłapano i odkryto związaną przez nas w lochach wiedźmę, w zamku powstałby alarm i za nami wysłanoby pogoń. Tymczasem, tam wszystko, jak zwykle...
— Wojewodzicu... — Jaśko w zamyśleniu kręcił głową.
— Pojadę, zasięgnąć języka i wnet powrócę.
— Wojewodzicu, ja z wami....
— Nie, pozostań! Może wyszły z innej strony i inną nadejdą drogą.
— Coś mi powiada...
— Głupiś! Nikt za dnia na mnie napaść się nie ośmieli, a jeśli wyczuję niebezpieczeństwo, zawrócę...
Wskoczył na swego karego bachmata i pognał w stronę zamku, choć Jaśko mu dawał jakieś ostrzegawcze znaki.
Rychło znalazł się na zwodzonym moście i wjechał