— Przynieść kopje! — wrzasnął nagle garbus, który stojąc obok Elżbiety przyglądał się walce. — Zadźgajcie go dzidami!
Nastała chwila straszliwego oczekiwania. Hajducy nie nacierali, otaczając Górkę półkolem. Raptem spostrzegł, jak od zbrojowni biegnie nowych kilkunastu, uzbrojonych w długie, włócznie.
— Koniec mój nastał! — pomyślał. — Zginę w zbójeckiej jaskini, bezsławnie!
Zaiste, trudno było sprostać jednemu człowiekowi z szablą jeno, przeciw kilkunastu ludziom, zaopatrzonym w dzidy. Wojewodzic, jednak walczył do ostatka. Gdy natarli na niego włóczniami, odbijał włócznie, ciął po łapach, trzymających dzidy i znów kilku poranił hajduków. Lecz koniec tej walki łatwy był do przewidzenia. Już któraś kopja, wprawdzie lekko, przeszyła ramię wojewódzka, inna drasnęła go po twarzy.
— Tra... ta... ta... Tra... ta... tu.... — raptem rozgłośnie ozwała się trąbka.
Twarz hrabiny stała się blada, Fitzke z widocznym skulił się przestrachem, podniesione włócznie opadły, a głowy wszystkich zwróciły się w stronę bramy, skąd dobiegał ten sygnał.
— Tra... ta... ta... — niecierpliwie nagliła trąbka.
W tejże chwili od wartowni pędem, nadbiegł jakiś człowiek i coś do ucha szepnął hrabinie:
— Otworzyć! — wyrzekła niepewnym głosem. — Niema rady, należy otworzyć!
Górka odetchnął głęboko. Ktokolwiek przybywał do zamku, będzie jego wybawcą. A czuł, że już był po temu najwyższy czas, bo lewe ramię ociekało krwią, pra-
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.
— 73 —