jących celę, w której znajdował się Górka od korytarza i przez chwilę uważnie patrzyła na uwięzionego.
— Wygodnie ci? — posłyszał drwiące zapytanie.
Nie dał odpowiedzi, pojmując, iż przybywa tu umyślnie, by nasycić swą zemstę i z niego szydzić.
— Wygodnie ci? — powtórzyła — Nie lepiej było leżeć w moich ciepłych ramionach, lub rozkosznie wyciągniętym w sypialnej komnacie?
— Djablico! — syknął przez zęby, nie mogąc pohamować swej nienawiści.
— I cóż ci uczyniłam? — mówiła dalej, niby z wyrzutem. — Za coś osypał mnie podłemi oskarżeniami i chciał zgubić? Za miłość moją i oddanie, za to, że cię pokochałam naprawdę?
— Czarcie... Wiedźmo...
— Takeś mi się odwdzięczył? — łagodnie brzmiał głos Elżbiety i na wybiegające z jego ust wymysły nie zwracała uwagi. — Tak odwdzięczył? Złączyłeś się z podłemi dworkami, które wciąż intrygi snuły w zamku i oplątały twego pacholika. Dla niegodnych dziewek mnie poświęciłeś?
Oburzyło go tyle bezczelności. Już dłużej nie mógł się pohamować.
— Jak smiesz — zawołał — nazywać nieszczęsne podłemi dworkami! To twoje ofiary! Ilona jest dziewicą, znakomitego rodu! Próżno będziesz tu powtarzała twe łgarstwa!
Elżbieta, wciąż wsparta o kraty, wyprostowała się teraz dumnie, a w jej oczach zaigrały dziwne ognie.
— A choćby tak było! — wyrzekła patrząc Górce prosto w oczy. — Nie zamierzam się zapierać! Zaznaczam jeno, że wiele spraw tłumaczysz opacznie... Lecz,
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.
— 88 —