Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.
—   91   —

krwi Batorych. Zasiądę tam, miast Gabora, a ty mój mąż, zapanujesz, jako udzielny książe...
Przed oczami Górki rysowały się zaiste, zawrotne obrazy. Rozporządzać niesłychanemi bogactwami, być udzielnym panującym, kto wie, może sięgnąć potem po polską koronę. Na to skusiłby się niejeden i na niejedno przymknął oczy. Lecz, nadal trzymał usta zaciśnięte i nie dawał odpowiedzi.
— Cóż? — wyrzekła, mniemając, że go ostatecznie skusiła. — Dla podobnej przyszłości warto pozostać przy boku nawet starej kobiety!. Przekonałeś się, jak cię miłuję!. Mam zawołać strażnika?.
Raptem, rozwarły się usta Górki, a na jego pobladłej i umęczonej twarzy, pojawił się jakiś stanowczy wyraz.
— Nie! — wymówił twardo. — Nie wołaj strażnika!.
— Nie wołać? — zdumiała się‘
— Nie!
— Odmawiasz?
— Tak!. Nie skusi mnie ani twoje bogactwo, ani władza...
Z piersi Elżbiety wyrwał się nieokreślony dźwięk. Chwilę mierzyła wojewodzica rozszerzonemi ze zdziwienia, olbrzymiemi oczami, poczem drgnęła nagle, jak ktoś kto się gnie pod niespodziewanym ciosem.
— Odmawiasz? — powtórzyła, niby jeszcze nie dowierzając, że mógł odrzucić podobnie ponętne propozycje i miraż wielkiego znaczenia. — Czemu, jeśli pytać wolno?
Górka powoli i dobitnie wymawiał wyrazy.
— Pragniesz mojej odpowiedzi — mówił — to ją posłyszysz! Nie pragnę złota a nawet tronu, okupionego