Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

Prawdę rzec, nudziło mi się tęgo w onym wychwalanym Paryżu.
Bo to choć i wielkie miasto, stolica i człowiek śród bitew wciąż marzył, aby tam się dostać, ale wojskowemu zawszeć markotno bez rąbaniny, pochodów i kolegów... Było tu i paru naszych — i szef Stokowski i kapitan Jerzmanowski i Wąsowicz porucznik. Pierwsi ciągle zajęci służbą i przygotowaniami, w oczekiwaniu przybycia pułku krzątając się po koszarach, niby wśród ataku, wcale gadać z nikim nie chcieli a Wąsowicz, zakochawszy się w jakieś mademoiseli, całe dnie u francuzicy przesiadywał...
Nudziłem się tedy, jak szabla w pochwie, a że kontuzja przestała dokuczać, włóczyłem kędy oczy poniosą, póki nasi nie przyjdą a Napoljon do nowego marszu nie wyda rozkazu...
Żeby choć z urodziwą niewiastą było się spotkać!
Łyskały okiem w Paryżu, niby te wszystkie damy na nasz błyszczący mundur a zęby szczerzyły, aleć to wszystko takie delikatne a wysztafirowane, że nie wiadomoć, ani z której strony zajść, ani jak się zabrać, ani jak zagadnąć... ani w jakie cirkumfibulacje z taką elegantką się wdać...
Zostawał jedynie towarzysz... gniadosz...
Też, w ów marcowy wieczór, ja Stanisław Gasztołd, podporucznik szwoleżerów gwardji, znudzony włóczeniem się po ulicach a oglądaniem Wersalu i Tuilerji, poszedłem do koszar, dosiadłem konia a pojechałem, prosto przed siebie...
Jadąc, wspominałem niedawne dzieje.
Przed dwoma laty, dwudziesto dwuletni młodzieniaszek, zaciągnąłem się pod orły cesarskie, by później przejść do pułku szwoleżerów, sformowanego przez hrabię Krasińskiego. Ot, tamci to by-

4