Wielce zadziwiony, odczytywałem pomiętą kartkę.
Brzmiała ona:
„Ktoś przyjazny, powodowany szczerym afektem dla waszmości, doradza unikać towarzystwa niektórych person, szczególnej znajomych waćpanu białogłów... Skoro raz się uszło śmierci, na przyszłość wypada postępować rozważniej..
Pismo to odnalazłem wczoraj, po powrocie od księżnej Borghese, niby przypadkiem porzucone, w mojej stancyjce, w koszarach. W jaki sposób dostało się tam ono, było zagadką, gdyż mimo licznych rozpytywań, ani szyldwach, ani ordynansi, bliższych wyjaśnień udzielić nie mogli, twierdząc stanowczo, iż nikt, ale to nikt obcy, do koszar nie zachodził i, że żaden posłaniec z miasta, nie przyniósł podobnego pisma.
Litery, skreślone zastały ręką niewprawną, rzekłbyś w pośpiechu, może umyślnie zniekształcone, celem tem trudniejszego odnalezienia tajemniczego autora ostrzeżenia.
Czyż stałem przed nową zagadką? Czyż rozpoczynał się nowy szereg przygód? Czy mglista treść listu, związek miała jaki z moją znajomością z księżną?... Chyba, nie! W takim więc razie tyczyła się Simony?... Lecz cóż za niebezpieczeństwo przedstawiała znajomość z panną de Fronsac?
Tam do diaska! Nigdym nie lubił długo medytować nad żadną pogróżką, bo to taka medytacja jeno humor a animusz odbiera. Zakląwszy więc siarczyście, a wypomniawszy rzereg pokoleń djabelskich, Lucypera i jego parantelę, ze złością
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział XI
Przy ulicy De la Vieille Lanterne.
126