Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

różnych francuskich wymuskanych panków ze sztabu marszałka Berthier, gdy nagle — niechaj przeklętą będzie ta chwila, — wspomniałem o pięknych guzach, podarowanych przez Paulinę. Tkwiły jeszcze w kieszeni od wczoraj, bo powróciwszy znużony, nawet ich z tamtąd nie zdążyłem wyjąć.
— Pękną dudki z zazdrości, że ich zszywać się przyjdzie! — pomyślałem, bodaj po raz pierwszy ucieszony szczerze z upominku. — A czemu ich nie założyć?... Wszak nie ukradłem a dostałem!... Zresztą, przyobiecałem księżnej...
Odrywałem stare, zwykłe guzy od granatowej, oszytej futrem narzutki i miast nich przytwierdziłem brylantowe.
Właściwie, wedle przepisów, nie nosiliśmy narzutek, patrzyła na to jednak zwierzchność przez szpary, bo modę taką wprowadził już zdawna król Murat, a za nim płaszczyk podobny nosił nasz książę Józef i inni. To też, zasobniejszy oficer, popisywał się taką narzutką, starając się ją przyozdobić, czy futrem bogatem, czy kosztownemi, wysadzanemi nieraz drogiemi kamieniami, guzami... Moje, gdym im się teraz uważnie przyglądał, były piękne zaiste i nie chwaliła się Paulina, iż trudno było piękniejsze wynaleźć... Śród blado żółtej emalji, połyskiwały niebieskim płomieniem spore kamienie, siejąc iskry takie, że aż mój Maciek zawołał:
— Ale, panie poruczniku, śkiełka się świecą! Skąd pan porucznik wydostał takie, bom dotąd nie widział?....
— Nie gap się, cymbale! — przerwałem zachwyty — marsz na dół... przypilnujesz konia...
Gdym się znalazł na dole, koło stajen — stał już tam Wąsowicz, ubrany, jak i ja paradnie i musztrował żołnierza:

160