Dojeżdżaliśmy do Tuilerji.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Wielki pałacowy dziedziniec lśnił od mundurów. Powitał nas pas białych zawojów mameluckich, wyciągnięty wzdłuż ścian, zielone mundury strzelców konnych gwardji, tłum oficerskich mundurów, sztabowych haftów, futrem okładanych czapraków, adjutanckich przepasek, tłum ludzi i koni, kapiących od złota i srebra, mieniących się kolorami, tłum gwarny, dumny i pyszny.
W wyciącgniętych rzędach stali huzarzy Bercheny’ego i połyskujący pancerzami kirasjerzy generała St.-Cyr, dosiadający karych koni i strzelcy, przezwani „guides” — ulubiony pułk cesarza, których mundur najchętniej nosił i siódmy pułk infanterji, co uczestniczył pod Piramidami i słynni w wysokich bermycach, obrośnięci grenadjerzy Oudinota, zwani starą gwardią. Ci jedni, śmieli poufalić się z cesarzem, zwąc go w oczy, w rozmowie „małym kapralem“. Pułk 57 linjowy, najdzielniejszy z dzielnych, przezwany „le Terrible“ — straszliwym...
Oczywiście były to tylko części pułków, bo Napoljon, lubiąc parady zbliżające go do żołnierzy, na obszernem, lecz nie mogącem pomieścić tysięcy ludzi tuileryjskim podwórzu, czynił tylko przegląd wybrańców.
Pośrodku, naprzeciw cesarskich balkonów, umieścił się sztab ministra wojny Berthier, księcia Neufchatel‘u. Tam dopiero, oczy zaboleć mogły od kit wspaniałych, lampasów, orderów, buljoniastych szluf, złotem haftowanych kołnierzy i klejnotów, zdobiących mundury. Tam znajdowali się ci wszystcy pankowie, co pragnęli imponować armji.