Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo ja... nie kocham waszej cesarkiej wysokości!
Słowa ostatnie wyrzekłem z naciskiem. Nie musiały one jednak ostatecznie przekonać Paulinę, gdyż cofnąwszy się o parę kroków, z niedowierzaniem zapytała:
— Ty mnie... nie kochasz? Czyż jest mężczyzna, który mógłby mnie nie kochać?
Więcej zdumienia i powątpiewania zadźwięczało w jej głosie, niźli obrazy i gniewu.
Pokiwała główką, niczem rozpieszczone dziecko i raz jeszcze powtórzyła:
— Ty mnie nie kochasz?... Nie wierzę!
— Tak, wasza cesarska wysokość!... Wyznać muszę — kocham inną!
Teraz dopiero zabłysły jej oczy.
— Kochasz inną?
— Tak jest!
— Wolno wiedzieć, kogo?
— Sądzę, że nie jestem zobowiązany zdawać sprawy waszej cesarskiej wysokości, ze stanu moich afektów!
Zmarszczyła czoło, jakby się zastanawiając, czy sobie coś przypominając. Intuicją kobiecą wiedziona, szybko rozwiązała zagadkę.
— Wiem, wiem — zawołała żywo — kochasz tę pannę de Fronsac... kochasz Simonę! Dlategoś się wczoraj czerwienił! No, miej odwagę się przyznać!
Uważałem zapieranie się dalsze, za nielicujące z moją dumą.
— Tak, miłuję ją! — oświadczyłem krótko.
— A często się widujecie? Wszak od dwóch dni jest dopiero w Paryżu! Wczorajszy wieczór

178