Stała nieco zapłoniona, spozierając bez trwogi, raczej ciekawie, na mocarza, którego po raz pierwszy widziała z blizka.
— Panna de Fronsac? — krótko rzucił cesarz.
— Tak jest, najjaśniejszy panie!
— Ta sama, która tak dzielnie postąpiła w Blois?
— Spełniłam jeno mój obowiązek! Wolałabym jednak nie poruszać tych wspomnień, są one dla mnie zbyt bolesne!
Cień smutku przebiegł po jej twarzyczce. Opuściła główkę. Napoljon zrozumiał i nie nalegał więcej — bądź co bądź walczyła ona wówczas przeciw swemu stryjecznemu bratu.
— Zacna z pani dziewczyna — rzekł — Zacna i szlachetna! Szkoda, iż nie jest pani mężczyzną, byłby z pani pierwszorzędny żołnierz!
Cesarz wypowiedział bodaj największą pochwałę, na jaką potrafił wobec kobiety się zdobyć. Spozierał na Simonę przyjaźnie, groźna zmarszczka znikła z czoła i łagodnym głosem dalej mówił:
— Pani nie umiałaby skłamać! Proszę odpowiedzieć mi na pytanie...
— Słucham, sire?
— Czy prawdą jest, że tu obecny ten oficer przedwczoraj w nocy, ocalił panią od napaści... tego Jakóba?
— Prawda, najjaśniejszzy panie! Zresztą potwierdzić to mogą sąsiedzi, którzy w ślad za nim na mój ratunek pospieszyli!
— Hm... tak! — Napoljon zastanowił się chwilę — A czy prawda jest, że jesteście zaręczeni?
Policzki Simony zabarwił raptownie szkarłat. Rzuciła ku mnie, z pod opuszczonych rzęs, filuterne spojrzenie i szepnęła cichutko:
— Co się mnie tyczy... uważam siebie... za
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.
190