— Pięknie powiedziane...
— Wielki to dla mnie honor, pani, iż jej się sprezentuję... Podporucznik Stanisław Gasztołd... kwaterujący w koszarach Chantilly...
— Gasz...tołd... — powtórzyła, z trudem wymawiając cudzoziemskie dla niej nazwisko — Stanislas... Stanisław... bardzo ładne imię...
— Masz i ta — pomyślałem, wspominając niedawną rozmowę z oberżystką — wszystkie francuzki tylko tyle o nas wiedzą, iż nosimy takie imiona — a głośno dodałem — Tam, więc, łaskawa pani, można mnie szukać i zawsze...
— Może kiedy skorzystam... — dorzuciła, jak znów mi się wydało, z lekkim w głosie śmiechem.
Znów zapadło milczenie. Zaiste, nie była moja nieznajoma zbyt rozmowną i mimo wszelkich zapewnień o wdzięczności z racji jej okazanej przysługi, skłonną do szczerszej rozmowy, lub udzielenia o swej osobie bliższych wyjaśnień.
Urażony nieco, cwałowałem teraz przy oknie karety, oczekując aż się odezwie — lecz daremnie. Tak to, bez słowa jechaliśmy może z kwadrans, póki nie zajaśniały pierwsze światła przedmieść Paryża.
Zauważywszy je, nieznajoma zawołała na woźnicę, aby przystanął.
— Tu waćpana pożegnam — oświadczyła, wyciągając ku mnie rączkę — dalsza opieka byłaby zbytyczną...
— Skoro pani sobie tego nie życzy...
— I jeszcze mam jedną prośbę!
— Słucham?
— Aby waćpan nie jechał w ślad za moją karetą i nie starał się dowiedzieć, ani dokąd się udaję, ani kim jestem!
Ach, więc tak! Starała się mnie najwyraźniej
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.
15