sarzowa, później rodzina, wreszcie powinowaci... wszak tak...
— A no... tak...
— Sam przyznajesz mi rację! A więc, skoro cesarza niema, a podczas pobytu delegacji z Turynu go nie będzie, cesarza zastępuje ja, rodzona siostra i jestem twoim zwierzchnikiem... to jasne...
Twarz księcia Kamila, nie odznaczająca się nigdy bystrością, poczynała przybierać nieskończenie głupi wyraz. Wytrzeszczał oczy na żonę, pragnąc pochwycić sens jej przemowy, lecz widać było, iż prawnicze jej rozumowanie, przerasta możność jego pojęcia.
— Niby... tak... Niby... nie... Bo ja... mąż i gubernator... — bełkotał.
— Et, jaki ty tam mąż — dobiła go Paulina ostatecznie — najwyżej jakiś tam książe rzymski, podczas gdy ja, w rzeczy samej, jestem cesarską wysokością!
Tego Berghese już było zbyt wiele.
— I mówić mi nie pozwalasz, za gubernatora uznać nie chcesz, mimo, że naznaczył mnie cesarz, z tytułu mojego sobie żarty robisz... o... nie... ja pójdę na skargę...
— Dokąd? Może do Napoljona?
Ta propozycja nie przypadła do gustu księciu. Znać było, iż niezbyt lubi rozmowy z groźnym szwagrem.
— Pójdę do Duroc’a! — zadecydował, wybiegając z salonu.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
— Był to jedyny sposób pozbycia się tego głupca — oświadczyła Paulina, wyrażając się bez żadnego respektu o swym małżonku, gdyśmy pozostali sam na sam — muszę z waćpanem rozmówić się w cztery oczy, w sprawie niecierpiącej zwłoki