Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

Runąłem na rozmiękłą ziemię. Cios jednak zadany przez zdrajcę, musiała osłabić podbita futrem czapka, gdyż nie straciłem przytomności, czułem jeno silny ból.
— Czekaj... — pomyślałem, postanawiając udać omdlenie.
Obserwowałem napastnika przez przymrużone powieki. Stracił teraz wygląd dobrodusznego mieszczucha, ruchy stały się rzeźkie, do niedawna naiwne oczki, świeciły złośliwie i drapieżnie.
Szybko zeskoczył z konia, podbiegł i nachylił się nademną.
— Ma dość... — mruknął... — pierścionek na później, przódy obrewidujemy panicza!
Kiedy tak nachylał się ciekawie, wyprężyłem rękę i uderzyłem zdrajcę z całej siły w podbródek. Mój cios był pewniejszy, niżli jego poprzedni. Zachwiał się, potoczył o parę kroków i upadł, rozkrzyżowawszy ręce.
Jednym skokiem siedziałem na nim, zadając mu cios między oczy ponownie. Poczem, odwiązawszy pas, skrępowałem mu ręce i nogi, aczkolwiek nie zachodziła tego potrzeba, gdyż stracił, w rzeczy samej, przytomność.
— A teraz... przekonajmy się!
Gorączkowo jąłem przeszukiwać kieszenie. Z bocznej, wyciągnąłem duży portfel, zawierający sporo papierów. Z samego wierzchu wypadła, biała z czerwoną obwódka i orłem cesarskim, legitymacja...
Podpis Fouché... służba tajna...
Wstrząsnąłem się. Domyślałem się tego.
Nie rozmyślając wiele, wetnąłem szpiegowi chustkę do ust, aby oprzytomniawszy nie mógł krzyczeć, potem przywiązałem jego konia, który

58