gdzieś pod ziemię, ja doręczam jej listy, ona bierze mnie w swoje objęcia i całuje długo i namiętnie... Oj, jak mi dobrze, a od dotknięcia pięknej pani, żar rozlewa się taki, iż mam wrażenie cały płonę...
Lecz nagle...
Nagle chwyta mnie ktoś z tyłu i powala na ziemię. To Fouché! O łotr! Widzę tę lisią twarz, wykrzywioną uczuciem zemsty złośliwej! Siada na moich piersiach i gniecie! Chcę się otrząsnąć, nie mogę. Tem bardziej, że nie jest sam. Jest z nim zdrajca Dubois, tak Dubois! Ten mnie trzyma za nogi... A gdzie Paulina? Znikła... Ach, jak oni mnie męczą... Wiążą ręce i nogi... Nie, nie dam się! Zerwę te więzy...
Szarpnąłem się z całej siły, obudziłem... lecz nie mogłem poruszyć członkami...
Co takiego?
Ponowiłem wysiłki... daremnie...
W pokoju nie było nikogo, lecz płonęła świeczka. Powoli odzyskiwałem przytomność.
Tak, nie śniłem i nie ulegało najlżejszej wątpliwości! Byłem związany, jak tobół, obwiązany sznurami, byłem bezsilny!
Jeszcze nie chciałem dać wiary, jeszcze mi się zdawało, iż jest to dalszy ciąg koszmarnego snu, lub skutek wypitego wina.
Jąłem tedy się ciskać, niby karp w sieci, lecz rychło silny ból w rękach i nogach od krępujących sznurów, przekonał o smutnej rzeczywistości, w któ-