i przed chwilą powstała z pościeli, bo na bieliznę jeno miała narzucony płaszcz a włosy w nieładzie...
Czyżby żona stróża?.. Lecz nie, niemożebne... Lat mieć mogła około dwudziestu, twarz piękną i szlachetną a z pod narzutki wyzierała delikatna rączka...
I ona na mój widok wydawała się niemniej zdumiona, a patrzyła, niby na zamorski okaz, nawet usta rozchyliwszy nieco ze zdziwienia.
— Co pan tu robi? — wyszeptała, pierwsza przerywając tę niemą scenę.
— Leżę... — odrzekłem możliwie najuprzejmiej, bo to w każdej sytuacji respekt dla białogłowy zobowiązuje — leżę, jak to w powijakach niemowlę i byłbym pani dobrodziejce wielce zobowiązany...
— Dobrze, ale skąd się waćpan tu wziął, kto pana związał?
— Arcyłotr pewnie jaki... — oświadczyłem żywo — to też gdyby pani, co jak anioł...
— Doprawdy, nic nie rozumiem! — przerwała moją szarmancką mowę. — Prócz nas wszak nikogo nie było w tym domu!
Zapewne długo byśmy się sobie tak dziwowali wzajemnie, gdyby w tejże chwili nie rozległy się głosy pospiesznych kroków.
— Idą... Wnet wszystko wyjaśnią! — zawołała.
Na progu ukazał się wysoki, barczysty mężczyzna, o czerwonej i niemiłej twarzy. W ślad za nim postępował... Jakób... zadowolony, zacierając ręce.
— Jakóbie rozwiążcie mnie szybko! — zawołałem, ucieszony widokiem starego — jakoweś cuda się tu w nocy działy, ale tuszę sobie wszystko dobrze się skończy!
Nie odparł nic, jeno stanął w nogach łoża i spozierał na mnie z podełba. Cóż to miało znaczyć?
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.
76