cem poruszysz... łeb ci roztrzaskam, bez chwili wahania! Zrozumiano!
Jakób nachylił się nademną.
— Zdaje się, zasnął istotnie!
— Tem lepiej, w przeciwnym razie, wie co go czeka! De Fronsac nie straszy daremnie!
Zapanowała cisza. Obaj mężczyźni usiedli w milczeniu na krzesłach, margrabia jął coś majstrować koło pistoletów.
— Za chwilę powinni być... — szepnął.
— I ja tak sądzę!
— Wiesz, co masz robić?
— Tak! Szkoda jeno, że się polaka nie przeniosło do piwnic!
— Zapewniam cię, stary, nie przez litość! Lecz musi nas być dwóch...
— Domyślałem się tego! Polacy opowiadają, iż walczą za swą ojczyznę, a gnębią, wszędzie prawdziwych patryjotów... Ostatnio w Hiszpanji...
— Cicho! Zda się, słyszałem szmer!
I ja również jąłem nadsłuchiwać. Ale czy im, się wydało, czy szmer się nie powtórzył, dość że w pokoju panowała grobowa cisza.
Na kogoż oczekiwali oni, jakiej sceny miałem być biernym świadkiem? Nie przenieśli do lochów, bo chcieli być we dwóch, mnie poczytując w swej grze za nieznacznego pionka? Co za scena miała tu się za chwilę rozegrać? Dalipan, tak żem się rozciekawił, iż chwilami zapominałem nawet i o poselstwie własnem i o listach i krępujących mnie więzach...
— Pamiętaj... posłyszałem cichy szept — worek na głowę i na ziemię... Ja rozprawię się z drugim...
Spodziewali się jakiejś napaści. Czyjej? W jaki sposób ja miałem się zachować, mimo otrzy-
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.
82