Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

manego ostrzeżenia? Uprzedzić tych, co zamierzali wtargnąć do zamku?...
— Czemu sądzisz Jakóbie, iż wejdą przez to okno?
— Dostęp najłatwiejszy! Wzdłuż innych biegnie rówl
— Hm... dobrze wyliczone! Jednak miejmy baczenie i na inne komnaty!
— Posłyszę najdrobniejszy szmer...
— Zgaśmy światło...
Pozostaliśmy w ciemnościach. Słychać było uderzenia naszych serc, bo ja w nie mniejszem naprężeniu, niźli oni, oczekiwałem, co dalej nastąpi.
Tak trwaliśmy może z pół godziny, lub więcej i przypuszczać już poczynałem, iż obaj będący ze mną w pokoju szaleńcy — sami wykoncypowali jaki urojony w ich wyobraźni napad — lub się przeliczyli w swych wyrachowaniach, gdy nagle najwyraźniej, około okna rozległo się, rzekłbyś chrobotanie myszy.
Nadstawiłem ucha. Szmer się ponowił, a i oni musieli go dosłyszeć, bo zabrzmiał cichutki szept.
— Css...
Najwyraźniej jedna z okiennic uchylała się powoli, za nią widniał świt marcowego poranka. Równie powoli uchyliła się i druga połowa, a niewidoczna ręka, bez szelestu pchnęła szybę... Do pokoju wpadła fala ostrego, przejmującego powietrza.
— Niema nikogo... — biegł przytłumiony z zewnątrz głos, który wydał mi się znajomym.
— Skacz pierwszy!... — padł rozkaz.
Wpiłem się wzrokiem w świetlną plamę, na której tle, wyraziście zarysowała się ciemna postać.
Tak to on! Nie mogło ulegać najlżejszej wątpliwości, człowiekiem zakradającym się do we-

83