— Domyśliłem się teraz dopiero! — jęknął Fouché.
— Domyśliła się wasza dostojność!... Hm... Może bliżej wyjaśnię!
Nie wiele rozumiałem.
— Canouville w rzeczy samej, miał jakieś różowe bileciki od tej Pauliny — mówił stary łotr, starając się nam złośliwą mową dokuczyć — tej siostry Bonapartego, co to za wszystkiemi oficerami lata. Otrzymał ten zamek, bo mu go kochanica u brata wycyganiła. Mnie dostał razem z zamkiem... ale prawdę powiedzieć, mądrzejszy był od was, nigdy mnie lubił... nazywał zaprzedanym rojalistą, choć mu nadskakiwałem, jakem mógł... Napewno nie powierzyłby mi nie tylko żadnego depozytu, ale nawet najdrobniejszego poufnego świstka...
Coraz większe ogarniało mnie zdumienie, podczas kiedy Fouché, jeno kiwał głową, jakby tym znakiem potwierdzając trafność poprzednich swych domysłów.
— Ale przypadek zrządził — prawił zdrajca dalej — żem był przed paru dniami w Paryżu u tego Canouville’a, gdyż przyobiecał mi dać na odnowienie zamku pieniądze... Canouville biegał po pokoju, jak szalony, bo to Bonapartemu łajdactwa siostry się znudziły i go przegonił... Latał tak po sąsiednim pokoju i rozpaczał, że ani pożegnać się z nią nie może, ani nie może listów doręczyć... Potem, złapał te pachnące różowe bileciki i rzucił je do kominka, wołając, że w taki sposób, to listów przynajmniej nikt nie przejmie a on o swym postępku, z drogi Paulinę zawiadomi... Wymyślał też bardzo na jakiegoś pana Fouché...
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.
89