Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Magja i czary.djvu/136

Ta strona została skorygowana.

Nastrój był przygnębiający, wyczuwało się, jakby śmierć, krążącą dokoła domu. Nawet lampy płonęły ponuro; na ulicy ciążyła nieprzenikniona londyńska mgła. Nagle abbé przerwał milczenie. — Powiedziałbym panu coś — zwrócił się do Eliphasa Levi — lecz, gdybym był pewien dyskrecji...
A gdy mistrz potakująco skinął głową, ciągnął dalej:
— Co sądzi pan o chorobie księżnej?
Eliphas wzruszył ramionami, ten zaś mówił:
— Przekonany jestem, że nie chodzi o zwykłą chorobę. Znam Mildred od dziecka: nigdy nie było zdrowszej i silniejszej dziewczyny. Tu... tu... jest coś innego... Ta gorączka... ten dziwny puls. Zdawałoby się, że jakieś potęgi sprzysięgły przeciw niej. Czy zechce mi pan dopomódz, zły czar odrzucić?
— Ależ najchętniej!
— Dobrze. Będę pana oczekiwał dziś jeszcze. Spróbujemy zapytać się sił nieziemskich. Może otrzymamy odpowiedź!
O godzinie wpół do dwunastej dzwonił Eliphas do mieszkania obbé’go. Przedtem musiał udać do domu, by umyć, ogolić i przebrać, gdyż duchy średniej sfery, które abbé wywołać zamierzał, wymagają specjalnei staranności w ubiorze od tych, którzy z niemi komunikować się pragną. Nie znoszą nic, coby pochodziło ze zwierzęcia, dla tego zarówno wełniane ubranie, jako też skórzane obówie podczas ceremonji są niedopuszczalne.
Dom duchownego znajdował się w Hampstead Heath na północno-wschodzie miasta, Eliphas zaś wówczas mieszkał u jednego z przyjaciół na Russel Square. Kto zna Londyn, wie dobrze, jak znaczna odległość dzieli oba te miejsca. Musiał spieszyć się Eliphas ze swą tualetą, o ile chciał przybyć o naznaczonej godzinie.