Wisnowskiej tegoż dnia wydarzył się przykry incydent. Rano, przypadkiem zapalił się na niej „peignoir“ i choć pożar natychmiast ugaszono i niebezpieczeństwo było prawie żadne, posłała po doktora, położyła się do łóżka i w obecności swej siostrzenicy, Heleny Coray, zanosiła do obrazu Matki Boskiej gorące modły za ocalenie.
Gdy zameldowano Bartenjewa, skrzywiła się z niesmakiem.
— Ten znowu? — a gdy wszedł oficer, zapytała:
— Czem mogę służyć?
Bartenjew jął kręcić się bezradnie, w pokoju bowiem było parę osób — panna Coray, pianista Michałowski, służąca — i motywował odwiedziny zwykłą grzecznością towarzyską, skorzystawszy jednak z chwili, kiedy zostali sam na sam, oświadczył:
— Znalazłem mieszkanie! Możemy się widywać!
— Jakie mieszkanie? O co panu chodzi? — opryskliwie zapytała, gdyż ostatnia rozmowa zupełnie jej wyszła z pamięci — Ach, pan chce, żebyśmy się spotykali potajemnie! Proszę to sobie wybić z głowy! Teraz już za późno!
— Za późno? — powtórzył kornet gwałtownie, powstając z miejsca — powiada pani zapóźno... A no... zobaczymy...
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Marja Wisnowska. W więzach tragicznej miłości.djvu/114
Ta strona została skorygowana.