Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Marja Wisnowska. W więzach tragicznej miłości.djvu/127

Ta strona została skorygowana.

chwyciwszy pustą po szampanie butelkę, jęła nią tłuc z całej siły w deski, pokrywające okno.
— Ratunku! Ratunku!
Wpadł z powrotem do pokoju i porwawszy mocno za rękę aktorkę, cisnął nią brutalnie na otomanę.
— Na to tylko czekałem! — zawołał z pasją — Wiedziałem, że w tej uległości kryje się jakiś podstęp! Ale nic nie szkodzi... krzycz ile chcesz... domowników niema a ściany obito wojłokiem!
Aktorka zastygła w naprężonem milczeniu. Lecz czy Bartenjew mówił prawdę, czy domownicy znajdowali się zbyt daleko, czy alarm nie dobiegał niczyich uszu — w dalszym ciągu panowała grobowa cisza, nikt nie spieszył na pomoc.
Zbrodniarzu! — zawołała w nagłym przypływie niepohamowanego gniewu — Zabijaj mnie, morduj! Wolę to, niźli ohydę! Żywą mnie nie będziesz miał! Oh... nigdyby Palicyn w ten sposób nie postąpił...
Nazwisko nienawidzonego jenerała, jak uderzenie szpicruty podziałało na huzara. Twarz jego zdradzała coraz bardziej gwałtownie nim miotające uczucia, zawziętości, zazdrości i gniewu. Opanował się z trudem i jął mówić pozornie spokojnie:
— Może przedtem jedynie wypróbować cię chciałem za postępowanie ze mną bez serca.